1. Dzień Polarny feat. JINX, MIUOSH, BONSON, ONAR
2. Widnokrąg feat. ZEUS
3. Martwy Piksel feat. HAJU, MAM NA IMIĘ ALEKSANDER
4. Bracia feat. FLOJD, ROVER
5. Euforia feat. KASIA GRZESIEK, QUEBONAFIDE
6. Na Miarę feat. PALUCH
7. Nie Szukaj Mnie feat. MARCELINA, VNM
8. Weź Się Nie Obraź feat. OXON
9. Pozory feat. DANNY, DISET
10. Porozmawiaj z nią feat. LILU, PEERZET
11. Moment feat. KĘKĘ
12. To Tylko Muzyka feat. TEDE
13. Maski feat. VIXEN, CIRA, HUKOS
14. Schizofrenia feat. RAHIM, PIH, BUKA
15. Utopia
Pawbeats to producent, który zdobywa sobie coraz większą publiczność w kraju. Głównie dzięki temu, że bity od niego bierze coraz więcej rapperów. Może dlatego Step zgodził się wypuścić producencką płytę Marcina - zresztą ten zebrał na niej całą śmietankę sceny nie tylko legalnej, ale i podziemnej. Nie powiem, że Pawbeats jest jednym z moich ulubionych producentów - co więcej, mało mam do niego przekonania, ale na mikrofonach jest tyle dobrego, że sprawdzić należało.
Pawbeats nie tylko siedzi przy konsoli, klepiąc te bity. To nie tylko producent, ale również muzyk, grający na klawiszach, gitarach, akordeonie, harmonijce, flecie, czy perkusji. Poza samym Pawbeatsem występuje tu również cała plejada instrumentalistów i producentów, między którymi znajdziemy i Sir Micha i Bob Air'a, a za talerzami usiedli DJ Ike oraz DJ Panda. Co więc otrzymujemy dzięki tak bogatej oprawie producenckiej? No cóż. To taki nieco crossover, bo mamy tu sporo elektroniki, ale z drugiej strony czasem czułem się jak na festiwalu w Kołobrzegu, słysząc całą orkiestrę na podkładzie. Muzyka jest rozlazła, plimkające melodyjki, cienkie perkusje, które gonią tempo czasem wręcz absurdalnie. Momentami bity skręcają zbyt zdecydowanie w kierunku popu i disko, jak w koszmarnym 'Nie szukaj mnie', 'Pozorach' czy w 'Euforii'. Jednak trafią się i tutaj ciekawsze numery, tak jak jazzujący 'Porozmawiaj z nią', czy lekko paranoiczny 'Schizofrenia'. Choć ogólnie płyta jest nudna jak zieff.
Tylu rapperów, tyle światłych nazwisk! I powiem Wam, że jak to zwykle bywa w takich wypadkach, mamy tu trzy kategorie występów: świetni, przeciętni i marni. Wbrew spodziewaniom, tych naprawdę dobrych wejść nie jest aż tak wiele. Zeus pokazuje innym miejsce w szeregu już na początku, ze swoim 'Mam oczy skośne a i tak mam poślizg #tokiodrift' i w ogóle sposobem składania wersów. Mam Na Imię Aleksander zrobił niezły refren - choć to wszystko, czym się zajął, to i tak wypadł lepiej niż Haju. Bardzo dobranym duetem okazał się Flojd i Rover, i choć i tak Flojd < Rover, to nadal storytelling w kawałku jest co najmniej przejmujący. Z Oxona rośnie (urósł już?) bardzo ciekawy emce, który coraz częściej udziela się na legalnych produkcjach - i dobrze. Lilu ma ciepły, soulowy wokal - choć tym razem nie rymuje, wypada i tak najlepiej ze wszystkich wokalistek, bijąc je na głowę. Największe skupisko świetnych zwrotek jest w kawałki 'Maski', gdzie Vixen, Cira i Hukos, nie przejmując się dość płaską muzyką, dali popis kunsztu. Na drugim końcu skali znaleźli się Onar ze swoją coraz bardziej wkurwiającą chrypą dziada spod sklepu, rozczarowujący Quebo oraz dysponująca fatalną manierą wokalną Marcelina. Reszta po prostu jest.
I co? O ile po muzyce nie spodziewałem się wiele (i słusznie, jak się okazuje), to po nazwiskach mogłem więcej. Ale niestety dostałem przeciętną, wymiętą papkę, która pomimo kilkakrotnego słuchania, zupełnie nie mogła zagościć w mojej głowie. Nudne to, bezpłciowe i nijakie i nie ratują tego świetni wokaliści, ani tryliardy żywych instrumentów, które i tak brzmią, jak wygenerowane przez komputer.
OCENA: 3-\6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz