CD 1:
1. FCMT
2. Senymenalnie
3. Street Wear
4. John Rambo
5. Fame Lover
6. Mirafiori feat. DANNY
7. FEAT. Preludium
8. FEAT
9. Stworzeni by wygrywać
10. Dom Rapu feat. MANTHA
11. DLS
12. Kaman'
13. CMRT? feat. DJ PETE
CD 2:
1. Najba muzik feat. SETA, MANTHA
2. Real HipHop
3. Tłek feat. ABEL
4. Najaraj się Marią feat. SETA
5. J23
6. Trinity
7. Słak Kogz Dupy
8. Warszawa da ci fejm
9. Kara'van
10. Sekretna Socjeta
11. Nic nie jest na zawsze
12. fryderyk_chopin
13. To coś feat. Dj TUNIZIANO
14. Gimb Money
Tede wydał nowy album - kurw żesz, podwójny. Nienawidzę podwójnych albumów, bo na bank połowa będzie do wyjebania. A jeszcze to kolejny podwójny od Tedego - zdecydowanie przesada. Ale ilość spustów na szmatkę w internecie kazał mi się przyjrzeć dokładniej dziesiątemu oficjalnemu albumowi Tedzika.
Od kiedy Tede skumał się z Sir Michem, ten towarzyszy mu prawie nieustannie. Tutaj jeden Michu wyprodukował praktycznie cały dwupłytowy album - z wyjątkiem tylko jednego jedynego ostatniego traku 'Gimb money', który jest dziełem Młodego Grzecha. Michu jest gościem, który potrafi naprawdę wiele. Niby to całe brzmienie jest nowoczesne, ale nie jest to wcale takie oczywiste, jakby mogło się wydawać od początku. Bo Michu łamie. Łamie perkusje, stylistyki i konwenanse. Łamie twój jebany kark, bo często machasz łbem jak pierdolony struś. Michu również miesza. Miesza klimaty, miesza dźwięki i patenty. I nie raz pozostaniesz zmieszany, kiedy popękany, cykający bit zmieni się bez żadnej zapowiedzi w całkiem klasyczny hip hopowy kawałek. A może azjatyckie wkręty? Proszę, masz kawałek 'feat' z urywającym łeb samplem. A więc są sample, syntetyczne melodyjki, instrumenta, wszystko wymieszane i wstrząśnięte. Z początku słuchałem tego jak 'nigga pliz', ale po niecałym kwadransie dałem się wkręcić i ta muza mnie wzięła od tyłu bez wazeliny, jak tatarska kohorta jurne dziewki z Podlasia. Meeen, kaman'. No, poza tym pop rockowym kawałkiem 'Nic nie jest na zawsze' - nie lubię tych traków Tedego, które włażą w okolice festiwalowe.
Najgorsze w tym wszystkim jest to, że Tede jest chujowym rapperem. Nie oszukujmy się, ani ten flow, ani tym bardziej teksty nie są czymś, czym normalnie ludzie się zachwycają. A jednak ich to bierze. W czym jest haczyk? Wydaje mi się że w co najmniej dwóch rzeczach. Raz, Tede jest bardzo doświadczony i po prawie 20 latach na scenie wie, jak to się robi, żeby się sprzedało. Dwa, Tede ma charyzmę, która działa jak magnes. Te dwa czynniki sprawiają, że Tede może robić na majku co sobie chce - i tak to każdy łyknie. A że Tede jest dość inteligentny, wykorzystuje to bez mrugnięcia okiem i robi sobie bekę z co bardziej ograniczonych słuchaczy. Większość płyty to niezła zbitka z różnych mód, zachowań - zresztą sam tytuł i sposób wydania i opisu albumu to czysta kpina. Kto nie jarzy, weźmie to na poważnie i albo się zajara i zacznie powielać albo zjebie, a tu nie o to chodzi. Tede ocieka jebanym sarkazmem i ma dużą radość, kiedy bierze to ktoś na poważnie. Radość, bo kieszenie puchną... Tede może mówić o czymkolwiek: Cleo i Donatanie, butach, Dacii i innych chujowych samochodach, starych, dobrych czasach, czy hejterach. Cokolwiek. W sumie Tedzik może rymować na tych bitach Jana Brzechwę, tłum będzie klaskał. Z jednej strony mnie to wkurwia, ale z drugiej z przyjemnością wyobrażam sobie, jaką radochę ma emce podczas nagrywania albumu i zbierania propsów i hejtów, wiedząc, że ci idioci nic z tej płyty nie rozumieją. Ani ci zachwyceni, ani hejterzy.
No i co ja mam zrobić z taką płytą? Wzdrygam się przed wystawieniem Tedemu wysokiej noty, bo drażni mnie jego 'słak' i buńczuczność, ale nie mogę nie zauważyć, że to jego najlepsza płyta od wielu, wielu lat. Niezwykle równa jak na dubla. I gdyby jego teksty były mniej prostackie, a bardziej... Nie będą, bo on to robi z premedytacją. Co za kutas.
OCENA: 5-\6
ta płyta jest naprawde dobra, skoro nawet "BRING YA SKILLZ..." ocenia na -5 :)
OdpowiedzUsuńfajna recenzja
OdpowiedzUsuńDzięki, też uważam, że mi wyszła :D
OdpowiedzUsuń