czwartek, 6 lutego 2014

JAHBESTIN - DZIKI WJAZD

Zion 2013

1. Boom 
2. Dziki wjazd 
3. Dla tych momentów
4. Zion armia   feat. WIRUS, TOMASH, ARCZI, KAMIL
5. Klaps   feat. TRAKMAJSTER
6. Kierunek
7. Prosto z serca
8. Walka 
9. SquaDzik    feat. SHOOM 
10. Nowy Sącz
11. Manifest   feat. BAS TAJPAN
12. Wykorzystaj chwilę
13. Obłęd   feat. DAINJAH RUS
14. Komercyjne hity
15. Kierunek REMIX 
16. Manifest REMIX   feat. BAS TAJPAN 

    Góralskie reggae już było, ale to jest zupełnie inny typ: mniej sądecki, bardziej jamajski. Jahbestin nabierali doświadczenia na scenach nie tylko polskich, ale i brytyjskich i choć materiału było dość, to jednak sporo czasu zajęło nagranie pełnego albumu. Zatem teraz ekipa z Limanowej robi 'dziki wjazd' na głośniki.
    Webster robi, przyznam, całkiem niezłe bity, jak sam to określa, 'z pogranicza reggae i hip hopu'. To banał, ale ciężko o trafniejsze sformułowanie, bo z jednej strony są tu dość typowe podkłady hip hopowe, a obok nich spokojnie egzystują dźwięki inspirowane karaibskimi rytmami: czy to elektronicznymi riddimami (mocne 'Zion armia'), czy zupełnie jamajskim wajbem, jak w 'Klapsie'. Fajna sprawą jest tu spora ilość skreczy, które serwują DJ Jaroz, DJ Żusto% i DJ Suchy. Faktycznie, można 'bujać tyłkiem do tego' i nie ważne, czy koleś, czy koleżanka, 'shake your pupka i zapomnij o tremie'. W sumie muzycznie jest ok, dobrze buja, nie ma zadęcia i tempo się kręci. Są tu wystarczająco różne klimaty, żeby każdy, kto lubi ten styl, znalazł tu coś dla siebie.
    Webster może i robi nienajgorsze podkłady, ale co do mikrofonu, to chyba nie jest najlepszy wybór... Ras.P radzi sobie tu o wiele lepiej niż kolega, bo nie sadzi kwadratów i nie wypada z bitu co parę momentów - a niestety Websterowi się to zdarza nagminnie. Dlatego słuchanie rapperów \ toasterów to sinusoida - raz jest ok, raz klimat siada. To taki typowy regałowy zastrzyk: walka dobra ze złem, Jah cię zbawi, a tymczasem w klubie niunie machają dupskiem do zajebistych rddimów Jahbestin. Tak więc mamy tu nieco niekonsekwentny miszmasz, złożony z kawałków luźnych, traktujących o zabawie, jaraniu i rymowaniu, a zaraz obok nich są numery o wojnach, cierpieniu i biedzie. Niby nie ma w tym nic złego, ale trochę mi się gryzie. Poza tym, tekstowo nie ma tu również nic specjalnego - wersy są zaangażowane, ale dość zwyczajne i mało oryginalne. Z gośćmi jest jeszcze gorzej, bo cała Zion armia jest średniutka - pomimo totalnie wybuchowego podkładu, Trakmajster, Shoom i Tajpan wychodzą w miarę, a amerykański Dainjah Rus brzmi jak menel spod Biedry.
    Brakuje tu czegoś... Bo ogólnie to dość sympatyczna płyta, jednak wydaje mi się, że to co poległo, to konsekwencja. Przez to płyta przepada w zalewie, może nie takich samych, bo w końcu nie mamy aż tylu raggamuffinowych albumów w Polsce, ale po prostu przeciętnych płyt. Do posłuchania, można się pobujać, ale nie jest to pozycja wymagająca wysiłku. Doskonała na pobrzdąkiwanie w tle.

OCENA: 3+\6


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz