1. Intro
2. Gonie
3. Hitykamienie
4. Wkurw
5. Orient
6. Babcia
7. J.O.T.R.
8. Styczeń
9. Smutnysyn
10. Heavy
11. Mute
12. Supeł
13. Jordan
14. WSR
15. Udar
16. Diesel
17. Złe znaki
18. Cierpki
19. Stoje
20. Świnoujście
Piernikowski i 1988 to duet, który ma nas zabrać do nowojorskiej piwnicy roku 1991. Lud na forach zastanawia się, czy oni tak specjalnie, czy są aż tak hipsterscy, czy tak kochają klasyczny rap. Opinie są mieszane, wynika z nich jedno - że to materiał unikatowy.
Producent, czyli 1988, tarzać się musi codziennie w brudzie piwnicy, bo na czyściocha takiej muzyki nie da się robić. Każdy bit trzeszczy od zakurzonych winyli, werble dudnią piekielną głębią, a basy świdrują w bebechach. Wszystko siedzi osadzone dość ciężko w Złotej Erze, ale w tamtych czasach nikt przecież tak nie robił rapu. Tu nie ma żadnych oczywistych sampli, wszystko pocięte jest tępym skalpelem i czasem okraszone elektroniką z syntezatorów. Często również może boleć... 1988 jest wizjonerem z przeszłości, szalonym naukowcem, a muzyka, którą zrobił spokojnie mogłaby robić za płytę instrumentalną. Ale nie robi, bo producent nie jest tu sam, a rapper nie pozwala o sobie zapomnieć.
Piernikowski obył się bez gości - całe 50 minut jest jego - oczywiście wraz z producentem, bo obaj stanowią całość. Już po pierwszych wersach podzieliłem wrażenia społeczności z internetów: o co tu kierwa chodzi? I tak naprawdę ja też nie wiem, czy rapper (czy to jest rapper?) robi sobie z nas jaja, czy on rzeczywiście taki jest (w co nie chce mi się wierzyć). Otóż Piernikowski brzmi faktycznie jak stary piernik na majku, udziwnione połączenie Quasimoto, Easy Jerzego z Killa Familla i Ol Dirty Bastarda z mentalnością zawodnika z drugiej linii Ciemnej Strefy. Ale to nie jest takie proste, bo Piernikowski dba o to, aby coś nam przekazać. Na owym przekazie trudno się czasem skupić, zwłaszcza gdy jego flow popada w mowę bełkotliwą. Natomiast sporo tu celnych obserwacji, nie tylko na temat kondycji polskiej sceny, ale również o społeczeństwie, odnośników, czy luźnych skojarzeń z literaturą i filmem ('udar, białasowi się podskoczyć uda - może'). I w którymś momencie przestają przeszkadzać wpadki językowe, bo zdążyłem sobie pomyśleć, że są one częścią entourage'u, maską, tak samo, jak ten prawilny ton, kwadratowe wersy i słowa, które rymują się albo z najprostszym skojarzeniem, abo wręcz z tym samym słowem.
Za każdym razem, kiedy to włączę, mam mętlik w głowie. Ale Syny nie puszczają, bo choć album to dość ciężki orzech do zgryzienia, ma on w sobie coś, co każe ci do tego powrócić i znaleźć nowe smaki i wrażenia. Ciężko i grubo, ale... warto.
OCENA: 4+\6
Wreszcie coś ciekawego, kozackie bity no ale nawijka średnio mi siada... Jest jakiś oficjalny download?
OdpowiedzUsuńhttps://syny.bandcamp.com/releases - nie ściągniesz, ale przynajmniej posłuchasz
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńzapłacisz 4 euraki i ściągasz elegancko we flacu ;;) u mnie już siedzi na dysku.
OdpowiedzUsuńCo do Synów to wolę taki rap niż te spedalone newschoolowe nawijanie o koksie i hajsie z dziwkami w teledyskach.. to jest parodia! I parodią jest to, że coś prawdziwego oceniacie jako parodie a słuchacie na codzień parodii, gdzie sobie goście wynajęli modelki do teledysków. Koks? Jaki koks? czym tu się chwalić? uzależnieniem? smieszne.. a Syny na propsie!!
@Kmkz - widocznie nie przeczytałeś żadnego wywiadu z Synami. Piernikowski za każdym razem się oburza i klnie, kiedy wspomina się o Synach jako o parodii, więc, no :(
OdpowiedzUsuń