1. Ms Batory feat. TOMSON
2. Rybałci feat. PELSON
3. Skała samobójców
4. Miasto słońca
5. Panamericana
6. Jedwabny szlak
7. Wyspy szczęśliwe
8. Przylądek milczenia
9. Droga winnych
10. Kwietne wojny
11. Psy z lasu śpiewającego
12. Zatoka dobrych pomysłów feat. W.E.N.A.
13. Halina Poświatowska
Czy Polska na to czekała? Ja raczej nie, z całym szacunkiem dla Leszka, jednak rodzima scena, sądząc z błyskawicznie pierwszego miejsca na OLiSie - tak. Siódmy album Eldoki, po kilku latach przerwy, wszedł jak taran w uszy słuchaczy i sprzedaż wskazuje, że przynajmniej hajs się zgodzi. Co z propsami jednak? Słać, czy nie słać? Shejtować?
Pierwszym, z pozoru może i kontrowersyjnym pomysłem, było oddanie płyty w ręce debiutującego producenta. Ale po bliższym przysłuchaniu się, Fawola okazuje się być całkiem porządnym bitmejkerem. Słychać wyraźnie jego fascynację jazzowym brzmieniem lat '90, gdyż robi on ciepłe, kołyszące podkłady, z wibrującym kontrabasem, zgrabnie przyciętymi samplami i z tłem, w którym zawsze coś się dzieje. Takim elementarnym przykładem jest bit do 'Rybałtów', ale w sumie nie ma co tu rozgrzebywać tematu, bo jest to bardzo równa muzycznie płyta. Nie oznacza to jednak wcale, że jest to muzyka świetna - po prostu jest miła, dobra do słuchania, spokojna, buja głową, natomiast nie ma tu żadnej wirtuozerii. Fawola zrobił podkłady sympatyczne, z klimatem, ale niekoniecznie porywające. Nieco ognia dodają tu skrecze DJ Hubsona i Daniela Drumz'a, jednak pojawiają się tylko w sześciu numarach.
Jeśli chodzi o wokal i technikę, to nadal ten sam, stary dobry Eldo. Jednak już wejście 'witam, nie znajdziesz tu Doroty i jej cycków' kazało mi się zastanowić i pochylić bardzo uważnie nad tym, o czym gada Eldo. I odniosłem niejasne wrażenie, a każde kolejne przesłuchanie utwierdza mnie w tym przekonaniu, że Eldo wrzucił tu teksty o wszystkim i niczym. Bo niby te wersy niosą uniwersalne prawdy o życiu, pokazują świat z perspektywy Eldo, ale ile w tym konkretnej treści, a ile lania wody? Jasne, Leszek wciąż imponuje umiejętnością składania wręcz poetyckich tekstów, jego słownictwo i wiedza są bardzo bogate, ale prawdę mówiąc, sens jego słów rozmywa się nieco pośród werbli. Dobra, wyznam, że 'Kwietne wojny' są akurat bardzo adekwatnym komentarzem do tych kilku ostatnich lat w życiu rappera, pełnym trafnych panczy, zjadliwej ironii i celnych hasztagów. W ogóle to dość osobisty album. Gości jest tu tylko trzech, z czego jeden Tomson, śpiewa - i trzeba przyznać, że dodał mnóstwo pieprzu swoim refrenem do kawałka wejściowego. Pozostali, to Pelson i Wena - i choć Wena ma lepsze flow i technikę, to Pele wypadł jednak moim zdaniem lepiej - nawet jeśli Wena fajnie ogarnął refren.
I co zrobić z taką płytą... Jest naprawdę dobra. Słucha się jej dobrze, bo muzyka buja, a rapper ma jeszcze w sobie to coś, czym potrafi przyciągnąć człowieka przed głośnik. Z drugiej strony album przelatuje nieco przez uszy i poza świetnymi 'Kwietnymi wojnami', 'Rybałtami' i 'Haliną Poświatowską', reszta jest po prostu niezła. Płyta jest zatem całkiem całkiem, ale brakuje jej czegoś do szczęścia... Nie wiem, świeżości?
OCENA: 4+\6
Mimo mojej wielkiej sympatii do Eldoki, to ten album jest taki nijaki, bezosobowy. Niektóre bity są takie jednolite,monotonne i w dużej mierze smętne, a przynajmniej takie odnoszę wrażenie. Rozczarowałem się trochę, po czterech latach oczekiwania po Zapiskach stwierdziłem, że one były lepszą płytą. Lirycznie to typowo dla Leszka trzyma poziom, ale brakuje mi takiego powiewu świeżości. W przeciągu tych 4 lat słyszałem wiele innych albumów, które nieraz mnie pozytywnie zaskoczyły, a tu? Leszek jak Leszek. Żeby nie być takim krytycznym to ten album ma pozytywne strony, bo na pochmurny letni wieczór nie ma nic lepszego niż garść słów od Eldoki. Osobiście oceniam ją na 3/5 .
OdpowiedzUsuń