1. Know How
2. PRR (Prawdziwy Rap Rozpierdol) feat. DJ DANEK
3. S.A. (Steven Adler) feat. HELLFIELD
4. Defekt Mózgu
5. Back in the Days feat. KROOLIK UNDERWOOD, DJ DANEK
6. Nadmiar
7. Big Picture feat. ŚLIWA, DJ DANEK
8. No Future (Rock On)
9. Być i Mieć feat. DONO, DJ ACE
10. Codzienne refleksje feat. MAREK DYJAK
11. RPS klasyka
12. Full Time Job feat. JACK THE RIPPER, RDW, DE2S, TOONY, AZYL, JERU THE DAMAJA, GANDZIOR, GRECKOE, ŚLIWA, DJ DANEK
13. Martwa muzyka feat. BEZCZEL, GLACA
14. Nie oglądam się
15. Sukces
16. No Surrender feat. AZ, DJ DECKS
17. Braggabałagan
18. Raplajf
19. Trudny dzieciak 2
Książę? Księciunio? Słabo mierzy Rychu, bo Napoleon w jego wieku był już cesarzem... Ale co tam, nie będę sobie robił beki z tytułu, ważniejsza jest zawartość. Rychu Peja Slumilioner i White House Records zrobili płytę, która ma całe zastępy słabych uzurpatorów zmieść z powierzchni ziemi i umocnić Peję na tronie. Tylko czy Peja nadaje się na koronę władcy?
White House, w osobach Laski i Magiery, oczywiście potrafią dźwignąć cały album mi nie raz, nie dwa to udowodnili. Dzięki temu, że podkłady robi raz jeden, a raz drugi, nie ma tu nudy, choć wszystko jest spójne. White House dają tu w większości klasyczne podkłady, oparte na samplach, typowe boombapy, które bujają w bardzo przyjemny sposób. Ale producenci nie stronią również od nowości - Peja również stara się nadążać - dlatego, może nieco nieśmiało, znajdują się tu także podkłady, które wychodzą spoza ramek trueschoolowych płyt: 'Defekt Mózgu', połowicznie pozbawiony perkusji 'Nadmiar' - który i tak brzmi całkiem nieźle, choć nie przepadam za takimi rzeczami. Generalnie są to bity, których słucha się dobrze, jednak wpadają tu perełki, które powodują ciary na plecach: 'RPS klasyka', którym Laska wraca do czasów starego, dobrego WH - taki mrożący krew w żyłach trak, no i 'Full time job' musiał być niezły, skoro ciągnie się prawie dziewięć minut, no i 'Braggabałagan' - klasyczny banger. Świetną robotę robią tu Ace i Danek, bo ich skrecze podnoszą traki o poziom. Traki White House wprawdzie nie chwytają za ryj, jak na pierwszych Kodexach, ale nadal są bardzo porządne i Peja na nich dobrze się czuje - słychać chemię pomiędzy producentami i rapperem.
Peja to weteran, bo w sumie poza Tede nie ma na scenie równie zajętego człowieka, który jest na scenie od dnia pierwszego. Dlatego wydaje mi się usprawiedliwione, że rapper występuje tu z pozycji Dziadka i oburza się na młodzież że 'mam ustąpić miejsca? Przecież jestem starszy!'. Peja jest już w tym wieku, że swojego stylu nie zmieni, więc liczą się tu przede wszystkim pomysły, jakie ma, aby przyciągnąć publiczność. Flow jest stałe i doskonale rozpoznawalne, teksty... również łatwe do przewidzenia: prawdziwy rap rozpierdol, jestem legendą, więc wypierdalaj, jak to pięknie kiedyś było, codzienne refleksje. Peja mówi też trochę o swoim stosunku do nowych trendów w rapie 'njuskool, truschool, trap, swag, defekt mózgu'. Czyli w sumie nic nowego, ale czy zmienia się formułę, która się sprawdza? Trochę zaskoczyło mnie, że Peja próbuje tu śpiewać i robi to relatywnie często - o dziwo, robi to czasem lepiej, niż rymuje. Kurde. Nowością jest tu sporo werbalnych odnośników do klasyki hip hopu - ale po angielsku, co u Pei się wcześniej nie zdarzało. Zapisał się na kurs angielskiego? Czy to wynik współpracy z amerykańskimi rapperami? Bo przecież znowu pojawia się tu Jeru, jest Jack The Ripper, ale również pojawił się tu AZ - Peja znowu udowadnia, że jest w stanie nagrać z każdym, kto może uchodzić za legendę (mówię naturalnie tylko o Jeru i AZ). Kto będzie na następnej płycie? Strach się pytać... Poza amerykańskimi tuzami rapu, mamy tu też silną reprezentację Europy: Francji (De2s) i Niemiec (Greckoe, Azyl i Toony). Z polskich rapperów usłyszymy tu Śliwę, który wreszcie zaczyna kreować swój własny styl i brzmi to wcale nieźle. Jest męczący Dono, Kroolik z angielskim refrenem - jak zwykle śpiew Kroolika na propsie, jest bardzo dobry, lecz znowu przygnębiający Bezczel oraz wielka brygada w międzynarodowym posse tracku 'Full time job', o którym nie da się nie powiedzieć paru słów. Peja wypadł tu niestety najsłabiej, bo nie potrafił napisać tekstu tak, aby nie brakło mu tchu pod koniec, Jack The Ripper jest jak zwykle przeciętny, RDW wszedł z tym flow w bit idealnie - zadziwiające, choć końcówka już mu się rozjechała, De2s jedzie bardzo dobrze, niemiecki Polak Toony daje wersy w języku ojczystym i robi to jako jeden z lepszych w składzie, Azyl z niemieckim przekazem i ciężkim głosem również wypada dobrze, Jeru to przecież klasa sama dla siebie, Gandzior wypada poprawnie, Greckoe jest dość prosty, ale płynie nieźle, zaś Śliwa po obiecującym wejściu, pogubił się w przyspieszeniach. Rychu nie byłby sobą, gdyby nie zapraszał również wokalistów spoza rapu: tradycyjnie jest tu Glaca ze Sweet Noise, jest Hellfield z hardkorowego Nekromera, a także Marek Dyjak ze swoim ciężko przepitym głosem, który daje życiowe sznyty (taki # do jego albumu, łap to!) kawałkowi. I wprawdzie Rychu mówi że ma 'ubogi zasób słownictwa, jednak dalej mi za to płacą', to przecież nie jet z nim już tak źle - życie to najlepszy nauczyciel.
Kolaboracja Pei z White House to jest chyba strzał w dziesiątkę, bo i producenci - weterani i rapper - weteran doskonale się rozumieją. Przemycone nowoczesne akcenty w muzyce nie wpływają znacząco na klimat płyty, tylko ją słusznie ubarwiają. Na majkach, poza całą brygadą RPS, propsy dla Pei za udział Jeru i AZ w tym projekcie - ja wiem, że to wystarczy mieć odpowiednią ilość kasy na taki featuring, ale jednak to robi wrażenie. Płyta mogłaby być nieco krótsza, ale te osiemdziesiąt minut nie jest czasem straconym. Nie jest to płyta godna króla, zatem książę zupełnie wystarczy - nawet, jeśli jest podstarzały.
OCENA: 5-\6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz