1. Apocalypsis
2. Horyzonty
3. Karma
4. Fire On The Water
5. Manifest
6. Kiedy Będą Wmawiać Ci
7. Ikar
8. Niedaleko
9. Deadline
10. Neony feat. B.R.O.
11. Na spojrzenia dnie
12. Stadium regenesis feat. VNM
Ragga i elektronika - w założeniu całkiem niezłe połączenie. Grizzlee jest w sumie człowiekiem symbolem na scenie muzyki jamajskiej, zaś Dryskull to zdolny producent, znany z płyt nie tylko VNM, ale i Afromental, czy Mroza. Szykował się zatem interesujący projekt, który będzie nieco bardziej złożony i eklektyczny.
Elektroniczne brzmienie, generowane przez Dryskulla, jest dość złożone i wielowarstwowe. Podkłady mają sporo przestrzeni, często zmieniają się sekwencje, przejścia serwowane są na bogato. Jest to muzyka niewątpliwie dość ciekawa, ale raczej dla fanów popu, niż hip hopu, o co dba nie tylko producent, ale również Grizzlee, próbujący wszelakich sposobów na okiełznanie muzyki. No i ok, panowie fajnie się dogadują, tyle, że płyta zaczyna oscylować niebezpiecznie w kierunku muzyki radiowej: lekkiej i przyjemnej. Czy to źle? Zależy jak na to spojrzymy, bo obiektywnie rzecz biorąc, muza się broni, wpada w ucho i wszystko gra. Jeśli jednak chcemy hip hopu, czy choćby ragga, jest to styl w odwodzie i panowie, nie wątpię, że celowo, stawiali tu przede wszystkim na przystępność, niż na trzymanie się kanonów.
Grizzlee występuje tu nieco z pozycji bardziej wszechstronnego wokalisty, niż rappera, czy toastera. To nie jest to samo, co na East West Rockers, nie to samo, co na Mixturze. Ale tu, choć Grizzlee chciał pokazać samego siebie, to jednak znacznie mu bliżej na albumie do Mixtury, niż EWR, czy tego, co znamy z gościnnych występów. Czyli to akurat nie jest to, co mnie urzeka. Tym bardziej, że tematyka też jest raczej popowa: neony nas przyciągają blaskiem, o miłości moja, blabla. W sumie płyta nabiera żywości, kiedy wchodzą BRO i VNM, od razu bity zaczynają żyć - zwłaszcza V. Całość jest zwyczajnie miałka, przeznaczona raczej dla młodych dziewcząt, niż podstarzałych dinozaurów rapu.
Szczerze mówiąc, ta płyta to takie nieco nijakie, papkowate pitu pitu. Rozwodnione, z małą ilością porządnych wejść. Większość albumu to miałkie, śpiewane zwrotki, refreny, mające zapewnić słuchalność oraz popularna muzyka - zbyt radiowa, ale i za mało przebojowa. W zasadzie materiał przelatuje i niewiele zostaje. Powtarzać? Od biedy.
OCENA: 3\6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz